Przesilenie letnie na północnym Bałtyku (Estonia, Finlandia 2017)

- Widziałeś kiedyś białe noce? - zapytałem.

- Nie - odparł Krzysztof. - A ty?

- Już piąty rok z rzędu tam się wybieram i dojechać nie mogę - rzuciłem zdegustowanym tonem, tak od niechcenia.

- Jak to, dojechać…?

- Normalnie - mówię - na hulajnodze, ale zawsze czasu brakuje, albo coś wyskoczy i pokrzyżuje plany.

- Hulajnodze? - z zaskoczeniem i pewnym zdziwieniem mój rozmówca patrzył na mnie jak na wielkie, wyrośnięte dziecko.

- Oj! Na motocyklu – rzuciłem.

- A czemu nie jachtem?

- Bo z Gdańska za daleko, żeby obrócić w tydzień, a sam wiesz jak z urlopami... Urwać 3 tygodnie trochę trudno.

- Ty! A może poszukać jacht gdzieś bliżej białej nocy?!

To fragment nocnej Polaków rozmowy pod Stromboli, na archipelagu Wysp Liparyjskich. I właśnie z takich mało wiążących rozmów na tematy ogólnonijakie, rodzą się całkiem ciekawe i fajne przygody.

Na odzew nie przyszło czekać długo. Już podczas powrotu z Włoch wtępnie zaczął się rysować szkic nowego rejsu. Po powrocie do kraju wiadomość rzucona przez Arka i Krzysztofa rozeszła się jak ciepłe bułeczki. Załoga zmontowała się dosłownie w ciągu tygodnia.
- Ok, ale gdzie jachtu szukać???
- Zostawicie to mnie - powiedziałem. Znam ci ja, proszę was, zawodowych poszukiwaczy jachtów. Niech oni nam pomogą, jak zresztą zawsze.
Na efekty długo czekać nie było trzeba. Agnieszka, jak zwykle, stanęła na wysokości zadania. Spośród milionów informacji zalazła tę jedyną. Targi w Niemczech, a na nich Estończycy wystawiają się ze swoją ofertą. No i znalazła „nasz” statek w Tallinie. Mamy wszystko, teraz najgorsze co mogło nas spotkać. Długi czas oczekiwania na letnie przesilenie.
Po ośmiu miesiącach wreszcie doczekaliśmy się. Jedziemy, droga przez nasz piękny kraj przeleciała dosyć sprawnie. Poza granicą już tak wesoło nie było. Znaczy było, ale nie tak sprawnie. Bałtowie jeżdżą do bólu przepisowo, jazda przebiega wolniej niż partia szachów. Nie daliśmy się, nasze morale nadal były wysokie, mimo przeciwności losu w postaci braku autostrad. (I niech mi ktoś narzeka, że w Polsce jest tragedia). Tu powinienem napisać, że mimo wszystko droga przebiegła szybko - nic podobnego – 700km w 13h, uwzględniając zmianę czasu.

Na miejsce dojechaliśmy lekko spóźnieni, ale ekipa Estończyków czekała na nas dzielnie. Lauri (Base manager) przekazał nam jacht szybko i bez zbędnych pouczeń, mówił mało ale za to treściwie. Tak na marginesie, przesympatyczny facet.
Nadszedł czas wyjścia , 3 w nocy to optymalny czas przy halsówce pod wiatr, by o sensownej porze dojść do pierwszego portu w Finlandii. Chociaż noc to pojęcie rzeczywiście umowne. Pomieszanie zmierzchu i brzasku w jednym momencie. Tallin - Hanko 72nm 15h. W trakcie przelotu przez Zatokę Fińską trzeba było przeprowadzić kilka poważnych rozmów z fauną latającą, bynajmniej nie z mewami. Trochę rzucało i bujało, więc i rozmowy były owocne, szczególnie po dobrym śniadanku.

Fińskie porty i przystanie mają swój urok. Za niewielkie pieniążki (60 euro), jak na jacht i liczebność załogi (Cycklades 50.5 załoga 11 osób), można korzystać z sauny w nieograniczonym czasie. Potem już było tylko taniej. Kolejny dzień, wejście na Alandy! Ze względu na warunki geologiczne na Alandach, fala ma trudności by się wypiętrzyć. Wszechobecne skały, wypłycenia i wyspy pozwalają zapomnieć, że jesteśmy na Bałtyku. Malownicze zatoczki, liczne „porty” (pływające pontony) pozwalają na zacumowanie jednostki. Jedna uwaga - mieliśmy duży statek z zanurzeniem 2,15m, co czasami utrudniało wybór przystani, ale na szlaku i tych głębszych też nie brakuje. Nawigacyjnie akwen szkierów wschodnich nie jest trudny. Jedyny warunek - trzymaj się nabieżników i znaków kardynalnych. Estoński armator zadbał nie tylko o mapy ich wód, ale i o mapy fińskie, zatem nie mieliśmy żadnego problemu z poruszaniem się po tych wodach. Jedna rada, nie próbujcie wychodzić poza wytyczone szlaki, może to się kończyć, powiedzmy, nieciekawie. Ceny marin, jak pisałem wcześniej, powalają, szczególnie tych którzy wcześniej pływali po „ciepłych wodach”. 25 euro to naprawdę niewygórowana cena. Ciekawym przeżyciem było rozjechanie organizmu. Bez nocy mózg tak naprawdę nie dostaje informacji, by iść spać - siedzisz, gadasz, sączysz piwko, a słoneczko na chwilę zajdzie i znów wyłania się zza jakieś wysepki. I już nowy dzień. Tak szybko jak słoneczko zachodziło i wschodziło, tak szybko mijały dni naszej wyprawy. Nastał czas powrotu.

Prognozy sprawdziły się co do joty. Ostrzeżenie o sztormie - znaczy przypieprzy i tak się też stało... Po wyjściu z Alandów Bałtyk od razu pokazał, gdzie nasze miejsce. Znów orka pod wiatr, a z każdą godziną ten tężał i tak naprawdę skończyła się zabawa. Długi i wyczerpujący powrót do mariny przy NE nie dawał chwili na wytchnienie. Po 22h jazdy o 3 nocnego poranka dotarliśmy bezpiecznie do Tallina. Następnego dnia wiało już tak wypaśnie, że zamknięto Port Lotniczy oraz zatrzymano wszystkie promy. A my bezpiecznie zwiedzaliśmy muzeum morskie, starówkę oraz kosztowaliśmy lokalnej indyjskiej kuchni:).

Dziękuję za wspaniały rejs. Nie miejsca a ludzie tworzą atmosferę. A tych na trasie tego rejsu, od zamysłu do powrotu do domów, nie brakowało.

Każdemu kto miałby ochotę spróbować czegoś innego niż zatłoczone mariny i zatoczki Chorwacji czy Włoch, gorąco polecam północne rejony Bałtyku.

 

Cyclades 50.5

Przepłynięto: 305 nm

Wrażenia: bezcenne

Załoga: Karin, Dorota, Kasia, Tomek, Arek, Mariusz, Krzysztof, Wojtek, Czarek, Grzegorz (Kolba), no i moja skromna osoba sterowacza - Artur.

 

Artur Kałuża

Rejs po północnym Bałtyku foto: Artur Kałuża Rejs po północnym Bałtyku foto: Artur Kałuża Rejs po północnym Bałtyku foto: Artur Kałuża Rejs po północnym Bałtyku foto: Artur Kałuża Rejs po północnym Bałtyku foto: Artur Kałuża Rejs po północnym Bałtyku foto: Artur Kałuża