Jeden telefon dwa maile do Bielska i mamy statek (Chorwacja - lipiec 2009)

Jeden telefon dwa maile do Bielska i mamy statek. Co tu dużo gadać firma załatwiła to bezbłędnie. Znając leniwą naturę człowieka lepiej nie można było postąpić.

Droga do Kasteli zleciała szybko. Przejęcie jachtu nie nastręczyło żadnych kłopotów miła i profesjonalna obsługa Adriatic Charter dołożyła wszelkich starań by nie było kłopotów a jak się pojawiły to bezboleśnie je rozwiązywała. I już po 14 godzinach sztauowaliśmy wszystkie graty, przydział kabin i w morze.
Jeszcze tego samego dnia skierowaliśmy dziób na Dubrownik. Początkowo wiatr był sprzyjający łódź wesoło cięła fale a delikatne zafalowanie sprawiało że żegluga była przyjemna wręcz komfortowa. Słoneczko poszło spać, przykryło się wiatrem i nagle wszystko stało się jasne. Czas sprawdzić czy dieselgrot jest tak sprawny jak mówili w marinie. Mieli rację. Dawał sobie radę doskonale i co więcej, mile nas zaskoczył. Zaskoczył nas tym że nie był aż tak zachłanny jak można było się spodziewać. Jako jedyny członek załogi pił w czasie pływania. Czego pozostała część szczerze mu zazdrościła. Cóż na morzu nie ma przebacz zero alkoholu. Dlatego z utęsknieniem wyczekiwaliśmy końca pierwszego etapu.

Nocne wachty leciały bardzo szybko, nasz skipper opowiadał całą noc o "światełkch" statkach łączności bezpieczeństwie na morzu. Czasami marudził że nie dało się słuchać, ale chyba tylko po to by reszta nie zasnęła.
Wraz ze świtem powiało. Padły komendy do stawiania żagli. I tak niespiesznie dotarliśmy do pierwszego portu naszej wyprawy Dubrownika.

Zacumowaliśmy w przyjemnym porcie niedaleko miasta. Wreszcie padło to na co wszyscy czekali. Tak stoimy można pić. Po lufie po drinku i pod prysznic po 24 h rejsu miło było wskoczyć pod ciepłą wodę spłukać zmęczenie i pot.
Był późny wieczór wiec załoga jednomyślnie stwierdziła że dziś knajpka a zaraz rano na autobus i w miasto. Stary Dubrownik może się podobać. Zabytki na każdym kroku a i ludzie jacyś tacy bardziej otwarci uśmiechnięci. Zakamarki uliczek zapraszały cudownymi wonnościami restauracyjek. Czas szybko mijał wiec powrót na statek i obietnica skippera że zobaczymy to wszystko z wody dodawała wigoru.
Około 13.00 oddaliśmy cumy i z tęsknotą patrzyliśmy na oddalający się porcik. Zgodnie z danym słowem popłynęliśmy wzdłuż murów obronnych starego miasta w kierunku portu miejskiego. Warto było to przeżyć. Nie każdy może widzieć taki widok z perspektywy morza. Zmęczeni całodzienną wycieczką, chętnie potrenowało by się oko, lecz nie każdemu było to dane. Kambuz musiał przygotować obiad, wachta płynąca miała swoje obowiązki, jedyne ci którzy nie mieli nic do roboty oddali się w ramiona Morfeusza.

Nasz skipper wyznaczył nowy kurs, nie było to zbyt pocieszające, Lastovo! a początku nic nam to nie mówiło ale jak określił odległość i przewidywany czas osiągnięcia celu, wszystko stało się jasne. Znowu nocka. Bogatsi o doświadczenia i wiedzę z pierwszej nocy zaczęliśmy samodzielnie prowadzić obserwację. A to coś tu mignie na horyzoncie a to jakieś czerwone a to zielone światło a to jakaś "dyskoteka" jak miał w zwyczaju mawiać nasz "szef" chodziło o promy. Całość klimatu uzupełniała radiostacja w której co jakiś czas było słychać komunikaty i rozmowy innych statków. Właśnie w nocy jawiła się cała magia morza. Coś w tym jest zmiany wacht następowały w locie ale jakoś ci co schodzili szli od razu spać parzyli kawę herbatę opowiadali kawały nie wiedzieć czemu chciało się płynąć.

Rankiem wchodzimy do urokliwej przystani Ubli na wyspie Lastovo. Przewodniki okurzają to miejsce diabłu dobranoc. I faktycznie tak tam jest. Przepiękne miejsce cisza spokój no i co ważne grosza nie chcieli za cumowanie. Spacer po wyspie widoki i ta cisza, cisza która aż kłuje w uszy. Łódka na wskroś wygodna wiec wieczorem mała imprezka. Jednemu z załogantów trafiły się urodziny. Szczerze mówiąc to nawet nie mieliśmy komu przeszkadzać.

Wczesnym rankiem lub późną nocą pozostawiamy za rufą statku urokliwą wysepkę i kierujemy się na skąpy skrawek lądu o nazwie Bisevo. Tam poddajemy się urokowi Błękitnej Groty, i jak mawiał Konfucjusz jeden obraz wart tysiąca słów, wiec nie będę opisywała jak tam jest, po prostu tam trzeba być.

Kolejny port Komiża i znów brak słów wszechobecny klimat południa zapiera dech w piersiach. Szef naszej wycieczki chyba specjalnie dozował nam przyjemności, bo następnego dnia ujrzeliśmy chyba najbardziej urokliwe miejsce, Hvar. Nie było osoby której nie opadła szczęka. Ta wyspa po prostu pachnie urokliwe, zakamarki, malutkie knajpki, przyjaźnie nastawieni ludzie, wspaniałe widoki z twierdzy górującej nad miastem spowodowały podjecie decyzji o tym że kiedyś tu trzeba wrócić.
Rankiem nie bez żalu opuszczamy to magiczne miejsce i z wiatrem w plecy kierujemy się do Splitu. Przez jakiś czas nie płyniemy sami. Poruszenie na jachcie wywołują delfiny wesoło baraszkujące przed dziobem skaczą parami, przepływają pod jachtem by znów pokazać nam że jednak potrafią latać. To było dla nasz niesamowite przeżycie.

Z dobrym wiatrem, a zaczęło fanie wiać i wtedy to naprawdę poczuliśmy co to żeglowanie dotarliśmy do Splitu. A tam kolejna niespodzianka. Przeniesienie w czasie bo obok przechadzających się turystów maszeruje oddział legionistów rzymskich. Kolejny raz opad szczęki. Historia przeplata się ze współczesnością. Dla takich chwil warto żyć i pojechać tam. Spacer po deptaku wizyta w pałacu Dioklecjana, cesarza rzymskiego, pozwoliła kolejny raz dotknąć historii. Trzeba przyznać że żeglarstwo w dziwny sposób przenosi w czasie, pozwalając na rzeczy nie osiągalne z lądu.
Z niewypowiedzianym smutkiem puszczamy kolejny kawałek historii i udajemy się niestety do ostatniego a zarazem pierwszego portu naszej wyprawy Kaszteli. Przekazanie jachtu armatorowi nie stanowi problemu, 15 minut i po kłopocie małe uchybienia które powstały w czasie rejsu pokryto z ubezpieczenia kaucji i po sprawie. Ze smutkiem patrzyliśmy na naszą bawarię dała nam dom, transport a przede wszystkim nie zatarte wspomnienia, no i co najważniejsze chęć do powrotu na morze bo tam jest magia, której nie poznasz z tego opisu musisz spróbować sam. My na pewno tam wrócimy i to niebawem.

Odczucia wspólne załogi jachtu Panther maj `09
trasa Kasztela, Dubrovnik, Ubli (Lastovo) Bisevo, Komiza, Hvar, Split Kasztela.

Artur

  foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża   foto: Artur Kałuża