Powtórka z Chorwacji – czyli krótki epizod po pięciu latach (Chorwacja 2013)

Galeria - czartery za nami

Marina Kaštela

Powrót po z górą pięciu latach na wody Chorwacji zacząłem od wizyty w marinie Kaštela koło Splitu. Na pierwszy rzut oka wiele się nie zmieniło, powstał nowy budynek, gdzie swoje miejsce znalazły kolejne firmy czarterowe, pojawiła się też nowa pontonowa stacja benzynowa w drugim basenie portowym, więc wybór jak i czas oczekiwania w kolejce skrócił się zdecydowanie (część tankuje w Splicie, część w Milnej na Braču, a pozostali korzystają z tej nowej stacji). Przy marinie można spotkać człowieka oferującego przyzwoity parking po drugiej stronie ulicy przy knajpce, gdzie tygodniowy postój auta kosztuje 25 EUR (na parkingu mariny 50 EUR), my skorzystaliśmy z tej możliwości, jedynym mankamentem był zakaz użycia wózka z mariny poza jej terenem (co jest dla mnie zrozumiałe). Przybyliśmy na miejsce dopiero późnym popołudniem - pomimo tygodniowego wyprzedzenia terminu rozpoczęcia wakacji, korki w okolicach Zagrzebia opóźniły nas przyjazd o dobre dwie godziny – więc poza odbiorem jachtu i zaokrętowaniem nie zdecydowaliśmy się już na wyjście z mariny. Jacht na który zdecydowała się załoga, to Bavaria 40 z 2000 roku, leciwa jednostka, ale podobno po kapitalnym remoncie. Żagle były nowe i sprawowały się super, jedynym mankamentem – poza nieszczelnymi oknami – był ciężko pracujący ster, co utrudniało sprawne manewrowanie jachtem w ciasnych portach. Super niespodzianką był wliczony w cenę czarteru bezprzewodowy dostęp do internetu na jachcie (router GSM firmy VIP), działał prawie wszędzie (jedynym miejscem gdzie nie było dostępu do internetu to zatoczka Salina na św. Klemencie).

Św. Klement i Hvar

W niedzielę oddawszy cumy, poszliśmy w kierunku na wyspę Hvar, wiatr, który przywitał nas o 1000 siłą 7 kn w ciągu godzinki zwiększył swą siłę dmuchania do 15 kn i tak już pozostał, więc żal było dochodzić do brzegu. Późnym popołudniem weszliśmy w końcu do zatoki Saline na wyspie Św. Klement, gdzie restauracja Paradiso zgodnie ze znaną chorwacką „locją - 888 Portów i zatok” pod koniec czerwca wystawia swoje bojki cumownicze. Zastaliśmy wszystko dokładnie „jak w książce stoi”, cena za nockę na bojce 200 HRK. Zatoczka znajdująca się od strony południowej z widokiem na Vis i wysepkę Dobri Otok oferuje ciche i osłonięte od wiatrów północnych miejsce z klimatycznymi knajpkami ze świeżą rybą. Dla niewyżytych na wodzie możliwość trekkingu do mariny ACI biało-czerwonym szlakiem około 3,5 km przez kilka wzniesień z przepięknymi widokami. Noc na bojce minęła nam bardzo szybko i spokojnie, następnego dnia udaliśmy się do miasta Hvar, dokładniej rzecz ujmując, załoga udała się tam pontonem, a ja pozostałem na jachcie w kontrolowanym dryfie.

Po dokonaniu drobnych zakupów, wyruszyliśmy na podbój Błękitnej groty i obraliśmy kurs na Komiżę na wyspie Vis. Wyglądało, że tym razem będziemy musieli użyć „diesel-grota”, ale gdy tylko opuściliśmy kanał Pakleni dało się dostrzec front burzowy na horyzoncie i jego zwiastun w postaci wyraźnie widocznego pasma mocniejszego wiatru. Po około 10 minutach i wcześniejszym zarefowaniu żagli, dostaliśmy pierwszego ”kopa” wiatru, który dość szybko osiągnął swoje 25 węzłów z NW i na tym poziomie już pozostał. Fala, która dość szybko się rozbudowała, przyprawiła, co poniektórych załogantów o pewne dolegliwości zdecydowanie zmniejszające komfort żeglugi, ale pomimo tego trzymali się dzielnie! Dzięki pomyślnym wiatrom dotarliśmy do Komiży już między 1600, a 1700, lecz wszystkie miejsca w porcie zostały zajęte.

Vis i Św. Niedziela na Hvarze

W Komiży pozostała nam, więc alternatywa z bojką. Cena za bojkę, podobnie jak dzień wcześniej wyniosła 200 HRK, poprosiliśmy też „kasjerów” o zabranie śmieci. Komiżę oglądnęliśmy desantując się pontonem na brzeg, ale kłębiące się na horyzoncie chmury burzowe i widoczne błyskawice, nie pozostawiły nam wiele czasu na zwiedzanie. Na szczęście burze przeszły bokiem, a nam się tylko trochę deszczem dostało, przy okazji dowiedzieliśmy się, że okienka na Bavarii pomimo ich pełnego zamknięcia, do najszczelniejszych nie należą….

Rankiem po nocnych ulewach nie było już śladu, odczekawszy aż zwolni się miejsce przy nabrzeżu, podeszliśmy, aby zatankować wodę i uzupełnić zapasy nabiału i owoców. Wychodząc z Komiży, wiedzieliśmy już, że tym razem nie uda nam się odwiedzić Błękitnej groty na wyspie Bisevo, gdyż prawie metrowa fala skutecznie zamknęła do niej wejście . Zdecydowaliśmy więc, że odwiedzimy mały porcik w Św. Niedzieli na Hvarze, dodatkową zachętą był fakt, że mogliśmy w tym porciku zarezerwować miejsce dla nas, a wino z którego ta wioska słynie jeszcze bardziej rozbudziło nasze apetyty. Baksztagowy wiatr pozwolił nam w ekspresowym tempie dotrzeć do celu, ale już w samym porcie zostały dość dokładnie „sprawdzone” nasze umiejętności manewrowania jachtem żaglowym na silniku , okazało się bowiem, że pomimo rezerwacji i naszego awizo z godziną przyjścia, miejsce przy pirsie zajęte było jeszcze przez dwie motorówki, których obsługa jeszcze nie przestawiła. Od strony morza, wydawało się, że mamy cały pirs do swojej dyspozycji, dopiero po wpłynięciu do basenu portowego, musieliśmy w tempie awaryjnym zacieśniać cyrkulację. Po tych małych emocjach, kilka szklaneczek przedniego trunku z owoców winorośli wydawał się nam jak najbardziej wskazaną terapią rozluźniającą. Polecam szczególnie gorąco szczep Plavac z winnicy Zlatan Otok, nawet po całkiem „leniwych” dojściach. Port oferuje prąd i wodę, a cena za postój naszego jachtu była niewiele droższa od bojki, bo wyniosła 250 HRK. Do wieczora w porciku pojawił się jeszcze katamaran, bawarka z polską załogą z Katowic i jacht z chorwacką załogą, dla którego było już tylko miejsce przy naszej burcie „a long side”. Przy tej okazji dostałem od chorwackiego skippera bardzo przydatną aplikacje pogodową na iPhone’a i iPad’a – Wind & Sea Med (https://itunes.apple.com/it/app/wind-sea-med/id493917756?l=en&mt=8) przetestowałem, działa super!

Korčula

Następnego ranka obraliśmy kurs na najdalszy punkt naszego rejsu – miasto Korčula na wyspie o tej samej nazwie. Tego dnia wiatr zrobił sobie przerwę od 11-tej i pozostało nam załączyć „diesel-grota” już na trawersie wyspy Sedro. Ostrzeżeni przez poznanego wczoraj skippera „polskiej” bawarki o tłoku w marinie Korčula, staraliśmy się dotrzeć do niej o nieprzyzwoicie wczesnej porze. Gdy mijaliśmy główki mariny była godzina 1450, po nas wpuszczono jeszcze trzy jachty, resztę odsyłając do Lumbardy i Orebica. Zaskoczyło nas to bardzo, gdyż zewnętrzna strona falochronu, wyposażona w mooring-i, była całkowicie pusta, ale prognozowana bora nie pozwalała na cumowanie tam jachtów mniejszych niż statki wycieczkowe… . Za marinę zapłaciliśmy 78 EUR, dodam, że łazienki zostały już całkowicie wyremontowane i nie mają nic wspólnego z tym co jeszcze było tam przed ubiegłym sezonem. Korčula urzeka pięknem starówki i jednocześnie zaskakuje brakiem dbałości o pamiątki po najbardziej znanym jej mieszkańcu – Marco Polo. Mocno zdewastowane pozostałości jego domu nawet w najmniejszym stopniu nie są zabezpieczone przed postępującym zniszczeniem – przykry to widok.

Po zwiedzeniu miasteczka i wieczornej kolacji pierwsze podmuchy zimnego wiatru, zgodnie z zapowiedziami, dały już o sobie znać. Wróciliśmy więc na jacht, bo wyjście zaplanowaliśmy na 0600 aby wykorzystać sprzyjające kierunki wiatru i dotrzeć do Milnej. Poranek przywitał nas mocnymi podmuchami wiatru, w marinie wiatromierz wskazywał 12 kn, niestety przy wyjściu z ciasnej mariny wiatr był na tyle silny, że „zdmuchnęło” nas na mooring-i jachtów stojących naprzeciwko, na szczęście poza obudzeniem jednej z załóg nic się nie stało. Z pomocą sąsiada, który podał nam cumę przyciągnęliśmy jacht na właściwą stronę wąskiego wyjścia i już bez problemów opuściliśmy marinę nikogo nie niepokojąc. Po raz kolejny stara prawda, że „pośpiech jest złym doradcą” dała znać o sobie.

W kanale Peljeskim (między Korčulą a półwyspem Peljesac) wiatr dochodził nawet do 35 kn, ale zgodnie z prognozą pozwalał nam na „gentleman sailing”, więc cyferki które serwował nam log co jakiś czas wzbudzały okrzyki zachwytu, szczególnie gdy na krótkie chwile odczyt stawał się dwucyfrowy.

Brač, Milna

Dowiedziawszy się w marinie Korčula, że możliwa jest wcześniejsza rezerwacja miejsca mailem, natychmiast wykorzystaliśmy ten fakt jeszcze wieczorem przed porannym wyjściem, aby to uczynić w Milnej. W porannej poczcie odebraliśmy już potwierdzenie rezerwacji, dzięki temu jeszcze przyjemniej się nam płynęło. Wiatr zgodnie z przewidywaniami „nowej” aplikacji pogodowej, zmieniał swą siłę i kierunek z punktualnością szwajcarskiego zegarka, co pozwoliło nam pokonać 60 nm w 9 godzin, w rezultacie uzyskaliśmy bardzo przyjemną średnią jak na starą bawarkę. Milna gromadnie odwiedzana przez żeglarzy, mimo tłoku w marinie potrafi zachwycić i zachować swą kameralność, a wieczorne śpiewy w najmniejszym stopniu nie psują tego wrażenia. Jednak osobiście, najbardziej lubię zażywać atmosferę takich miejsc wczesnym rankiem, gdy większość odpoczywa po „trudach” nocy. Wówczas kawa i croissant w nadbrzeżnej knajpce, pozostawia niezapomniany smak.

Postój w marinie Milna kosztował nas 70 EUR, tutaj również po łazienkach, które znałem nie pozostał nawet ślad, więc toaleta należała do przyjemności i nikt nie musiał się w jakikolwiek sposób zmuszać do wieczornej/porannej „ablucji”. Przed opuszczeniem Milnej skorzystaliśmy z tamtejszej stacji benzynowej, aby uniknąć tłoku w Kašteli. Oczywiście nie byliśmy jedynym jachtem, który wpadł na ten pomysł, ale po około 20 minutach było po wszystkim i wzięliśmy kurs na port wyjścia. Wiaterek postanowił tym razem, swoimi chimerycznymi niby podmuchami wydłużyć czas naszego powrotu, za co byliśmy mu niezmiernie wdzięczni. Przy wejściu na zalew Kašteński odbywały się regaty – mistrzostwa Chorwacji i jak na zamówienie pojawił się odpowiedni wiatr, widok tej ilości białych żagli pozostał niezapomnianym akcentem na koniec naszego rejsu. Po przybyciu do portu wyjścia pozostało nam zdać jacht, co odbyło się w błyskawiczny i absolutnie bezproblemowy sposób, a następnie zakupując dwa z najmniejszych arbuzów – miały po około 12 kg - w pobliskim sklepie zakończyliśmy oficjalnie tygodniowy rejsik w południowej Dalmacji. W ciągu tych sześciu dni na morzu, dzięki sprzyjającej aurze, pokonaliśmy w sumie 178 nm. Załoga, to trzy osoby dorosłe i dwójka dzieci (10 i 14 lat).

 

Adam Stepień

Dom Marco Polo Hvar Milna o poranku plaża w czerwcu poranek na bojce przed burzą Sv. Njedjelija