Wiosenna Dalmacja (majówka, Chorwacja 2016)

Galeria - czartery za nami

Spadające z gór Kozjaku słońce kwietniowe rozochociło serca napojone aromatem Ożujska a uśmiechy Chorwatów z AYC wprawiły w dobry nastrój zmęczone podróżą ciała załogi.

Popołudniowa inicjacja żeglarska na pokładzie „Świętego Mikołaja” (Sveti Nicola) w smaku Plavaca spowodowała bezbolesne przyswojenie zasad jachtowej etykiety oraz drobnych przykrości formie wiązania węzełków oraz zapoznania z pasami bezpieczeństwa.
 

Wieczór w aromacie lawendy oraz swojsko brzmiących okrzyków Rosjan z przeciwnej strony kei oderwał nas od problemów przywiezionych z Polski jako nieistotnych w tych okolicznościach przyrody. Mrugające gwiazdy zapowiadały radość, a nie niedzielny poranek w deszczowym prysznicu, na szczęście przewianym przez Yugo które w podmuchach do 30 węzłów poniosło nas do mariny w Kremiku.
 

Wieczorny spacer do Primostenu rozruszał stawy zblokowane całodniową żeglugą a wspinaczka na cmentarne wzgórze dała nam spojrzenie na codzienność przetkaną oddechem wieczności. Wizyta w pubie skończyła się wezwaniem taksówki która zmęczone nogi podwiozła pod keję w Kremiku aby i głowy przytuliły się do poduszki w rytmie spadających z nieba kropel.
 

Poniedziałek pocałunkiem słońca rozpoczął dzień który dżentelmeńskim żeglowaniem poniósł nas pod twierdzę Świętego Mikołaja a następnie kanał Sv.Ante poprowadził nas na spotkanie z miejską keją Sibeniku. Miasto zgłoszonej w UNESCO katedry Świętego Jakuba rozpostarło przed nami labirynt uliczek naszpikowanych stoiskami lodowych specjałów z których nie omieszkaliśmy skorzystać wspinając się pod twierdzę Św. Anny. Panorama ujścia rzeki Krka w świetle chylącego się ku zachodowi słońca stanowiła niepowtarzalne doznanie estetyczne i tak pozytywnie udaliśmy się na kolację w asyście zazdrosnego wzroku przechodniów na portowym bulwarze.
 

Wtorkowe przedpołudnie zapewniło nam atrakcje wizyty na targowisku i rybarnicy co dało początek typowo dalmatyńskiemu obiadkowi sporządzonemu po przejściu labiryntu prowadzącego ku Skradinowi gdzie zaparkowaliśmy w marinie ACI aby z pełnym brzuszkiem skorzystać z dobrodziejstwa stateczku pływającego do Parku Narodowego. Ośmiokilometrowy spacerek po atrakcjach kaskady rzeki Krka umożliwił spalenie energii obiadowej i lżejsi wróciliśmy do miasteczka aby posmakować lokalnych trunków.
 

Środa obróciła naszą wędrówkę i w podmuchach północnego wiatru skierowaliśmy się najdłuższym przelotem do Starego Gradu na Hvarze gdzie spokojnie stanęliśmy przed pałacem poety Hektorovicia (takiego chorwackiego Jana z Czarnolasu). Leniwy tok życia miasteczka poprowadził nas na spacerek w renesansowy wieczór wąskich, nastrojowych uliczek.
 

Rozleniwieni renesansem Hvaru zdecydowaliśmy się okrążyć Brać aby skazać się na kamieniołomy Pučišćy, maleńki fiord prowadzący do leniwego miasteczka z unikatową szkołą kamieniarstwa zapewnił niepowtarzalne doznanie, tym bardziej że maleńka keja miejska zaskoczyła istnieniem ubikacji i prysznicy dla żeglarzy w cenie niższej niż gdzie indziej.
 

Poranny słoneczny piątkowy uśmiech słońca podniósł dosłownie temperaturę i ruszyliśmy w stronę pirackiego Omisia, gdzie niestety musieliśmy się obejść sesją zdjęciową z morza gdyż wszystkie strony kei były zajęte przez stateczki turystyczne stojące w „tratwę”.
 

Dalsza żegluga niestety na dieselgrocie przy stanie morza 0 i wietrze północnym do 1B, zaprowadziła nas do tankszteli w Splicie, gdzie co dziwne, bez kolejki udało nam się uzupełnić nieznaczny ubytek w baku a godzinkę później staliśmy, bezpiecznie przycumowani, przy macierzystej kei w Kaszteli, a załoga poszła oblegać prysznice, nie wiem dlaczego?

Roman Bielicki